Wyruszyłem z oazy Tissint, małego zakątka, gdzie życie zdaje się trwać wbrew wszystkim przeciwnościom. Woda, której strumienie wciąż można znaleźć w tych kamienistych korytach, daje siłę, a lokalni mieszkańcy – choć rzadko rozmawiają o przeszłości – żyją tu od pokoleń. Wiele lat temu spotkałem tu starszego mężczyznę, który opowiadał o legendarnej Wydmie bez cienia. Mówił, że to miejsce, które nigdy nie zasypia, i które zmienia się z dnia na dzień, jakby piasek miał własną wolę. Uśmiechnąłem się wtedy, uznając to za wymysł, może formę ostrzeżenia przed zbyt dalekimi podróżami.
„Wydma bez cienia” – słowa te brzmiały jak poezja dla tych, którzy nie byli gotowi na prawdę. Dla mnie, z doświadczeniem zdobytym na długich wędrówkach po pustyniach, były tylko mitem. Piasek, wiatr, pustka – nic nowego. Ale coś w tej legendzie nie dawało mi spokoju. W głębi serca czułem, że może tam być coś więcej, coś, czego nie rozumiałem, ale co nieuchronnie przyciągało mnie jak magnes.
Zatem ruszyłem na zachód. Miejscowi przestrzegali, że ten obszar, gdzie wiatr nie ma echa, a piasek nie zostawia śladów, to nie miejsce dla każdego. Ale ja, jak to mam w zwyczaju, postanowiłem ignorować ich obawy. Moje zapasy były wystarczające na 40 dni. Zabrałem kompaktowy filtr wodny, który pomieścił kilka litrów, by uniknąć zatrucia, i, oczywiście, notatnik. Ten notatnik.
Z każdym krokiem czułem, jak otaczająca mnie pustynia staje się coraz bardziej nieprzyjazna. Zaczęło się od drobnych zmian, których początkowo nie zauważyłem – piasek coraz bardziej stawał się inny, jakby pod wpływem jakiejś niewidocznej siły przyciągał się do moich nóg. Wydma zbliżała się do mnie, chociaż jej kształt był wciąż niejasny. Jakby miała swoją własną logikę, jakby wiedziała, kiedy powinienem się zatrzymać, a kiedy wciąż powinienem iść.
Moje myśli były rozproszone, ale w sercu miałem coś, co nazwałem determinacją. Może to zwykła ciekawość, może chęć udowodnienia samemu sobie, że to tylko mit. Ale czułem, że muszę to zrobić. W końcu, co jeśli to nie jest tylko bajka? Co jeśli tam, gdzie nie ma cienia, jest coś, co może zmienić moją podróż – albo może życie?
Każdego dnia przesuwałem się na zachód. Każdego dnia pustynia stawała się coraz bardziej jednorodna – tylko piasek, tylko wiatr, tylko ja. Wiatr jednak z każdym dniem stawał się dziwniejszy. Nie niósł ze sobą typowego szumu, który towarzyszy podróżnikom. Był cichy, jakby po prostu przestał istnieć. Podobnie jak świat wokół mnie – coraz bardziej pusty, jakby cała pustynia pozbawiła się dźwięku, jakby zapomniała, że istnieje.
I wtedy, kiedy już niemal straciłem nadzieję, zobaczyłem to – w oddali, w blasku zachodzącego słońca, ujrzałem to, co mogło być Wydmą bez cienia. Nie miała kształtu, jak pozostałe wydmy, które znałem. Nie miała ostrych krawędzi, nie zmieniała swojej formy, kiedy wiatr przesuwał piasek. Stała nieruchomo, jakby czekała, aż nadejdę. Zbliżając się do niej, poczułem, że cała ta przestrzeń przestaje być naturalna. Nie było tu tego, co znałem – nie było tego nieuchwytnego echa wiatru, tego lekkiego przesuwania się piasku pod stopami. Była tylko cisza.
Nie wiem, co dokładnie poczułem w tym momencie – może strach, może fascynację. Moje ciało mówiło mi, bym zawrócił, bym nie zbliżał się. Ale coś mnie trzymało na miejscu, coś nie pozwalało mi ruszyć w stronę bezpiecznego schronienia. I wtedy, w świetle zachodzącego słońca, czułem, że moja podróż – moja prawdziwa podróż – dopiero się zaczyna.
„Wydma bez cienia” nie była tylko legendą. Stała się rzeczywistością.
A ja – teraz to wiem – jestem jej częścią.